Forum  Strona Główna



 

Wyprawa z Gandalfem. Sandomierz. 2013

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Turystyka piesza
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Adam




Dołączył: 15 Cze 2013
Posty: 3
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 13:39, 15 Cze 2013    Temat postu: Wyprawa z Gandalfem. Sandomierz. 2013

XV Wyprawa z Gandalfem. Sandomierz

Jubileuszowa XV Wyprawa z Gandalfem stanowiła dopełnienie majówki – kontynuowaliśmy zwiedzanie województwa świętokrzyskiego.

Środa 29.05.2013 r.
Wyjeżdżamy z Trójmiasta w dwóch grupach – pierwsza pociągiem TLK o godz. 18:14, druga 4,5 godz. później. Z racji długiego weekendu, w pociągach jest sporo podróżnych.

Czwartek 30.05.2013 r. Okolice Opatowa
Wysiadamy z Danusią w Ostrowcu Świętokrzyskim. Przechodzimy na dworzec PKS. Tutejszy PKS reklamuje swoje usługi hasłem, że można z nimi dojechać do Bałtyku i Adriatyku. My na razie korzystamy z połączenia lokalnego. Autobus przyjeżdża punktualnie, a do Opatowa dociera nawet przed rozkładowym czasem przyjazdu. Pytam się o drogę do schroniska. Przecinamy Opatówkę. W oddali widać kościelne wieże. Wchodzimy po schodach. Mamy przed sobą prostą drogę wiodącą niemal do samego schroniska. Przechodzimy przez rynek, przy którym w XVI-wiecznej narożnej kamienicy z podcieniami, mieści się ratusz. Kontynuujemy wędrówkę ul. Słowackiego. Przed nami szyld reklamujący zespół szkół, w którym mieści się nasze schronisko. Drzwi wejściowe są otwarte, ale w środku nie ma żadnej recepcji. Rozglądamy się jeszcze wokół, ale ostatecznie nie pozostaje nam nic innego, jak zadzwonić pod podany numer. Po dłuższym oczekiwaniu zgłasza się kierownik schroniska i deklaruje, że zaraz przyjedzie do schroniska. Patrzę na komórkę – jest dopiero godz. 7:20. Po sześciu minutach kierownik schroniska jest na miejscu, przepraszam go za wczesny telefon, ale on odpowiada, że właśnie pił kawę. Dostajemy do swojej dyspozycji dwa pokoje (w rzadko spotykanej cenie 20 zł. za noc). Jemy śniadanie. Krótka sjesta. I wyruszamy. Niestety zaczyna padać, najpierw słabo, a potem chwilami dość intensywnie. Wracamy jeszcze do schroniska, aby skompletować odpowiedni strój. Z racji Święta Bożego Ciała wybieramy się na Mszę św. do klasztoru bernardynów oraz na procesję. Po drodze zachodzimy na chwilę do romańskiej kolegiaty p.w. św. Marcina (XII w.). Wnętrze kościoła zaskakuje bogatym wyposażeniem oraz żywą kolorystyką. Wchodzimy jeszcze na moment do punku informacji turystycznej mieszczącego się w Bramie Warszawskiej. Kierujemy się w stronę klasztoru bernardynów. Został on ufundowany w XV w., a w XVII w. nastąpiła jego rozbudowa. Wyposażenie kościoła jest w stylu barokowym i rokokowym, choć zobaczyć można również gotycki krucyfiks. Uwagę przykuwa ołtarz główny. Na ścianach znajdują się polichromie. Podczas procesji jest upalnie. Z wypowiedzi księdza dowiadujemy się, że obie świątynie zostały odnowione.
Spotykamy się z zasadniczą częścią ekipy – dojechali Waldek z Danką, Iwoną, Lucyną i Darkiem. Razem udajemy się do Bramy Warszawskiej, zbudowanej wraz z murami obronnymi w latach 1520-30 z fundacji Krzysztofa Szydłowieckiego. Następnie wspólne zwiedzamy kościół św. Marcina – jeden z najcenniejszych zabytków XII-wiecznej architektury romańskiej w Polsce. Kolegiata ma formę trójnawowej bazyliki. Wykonana jest ciosów piaskowca krzemienistego. Wejścia do kościoła prowadzą przez romańskie portale. Wyposażenie kolegiaty jest w stylu barokowym. Następnie mamy przerwę na rynku, gdyż na godz. 14:00 mamy umówione wejście na zwiedzenie podziemnej trasy turystycznej. Korzystamy z dobrodziejstwa wynikającego z członkowstwa w PTTK: bilet dla członków tej organizacji kosztuje mniej niż bilet ulgowy! Opatów znajdował się na przecięciu szlaków handlowych z północy na południe i z zachodu na wschód. Dzięki temu miasto się rozwijało (zwłaszcza w XVI w.). Miasto było własnością biskupów lubuskich, a później rodzin magnackich. Największy rozkwit miasto przeżywało, gdy jego właścicielem był kanclerz Krzysztof Szydłowiecki. Aby składować towary zaczęto pod kamienicami drążyć w lessowej skale piwnice. W piwnicach tych były znakomite warunki do przechowywania towarów. Kiedy zaś mieszkańcom groziło niebezpieczeństwo, piwnice stawały się miejscem schronienia. Z czasem jednak zaniechano utrzymania piwnic. W wyniku zmiany stosunków wodnych, jak również drgań wynikających z ruchu samochodów oraz braku konserwacji w latach 60-tych XX w. dochodziło do zapadnięć. W latach 70-tych naukowcy z Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie opracowali program prac zabezpieczających. Roboty wykonali górnicy z Bytomia. Z części piwnic utworzono trasę turystyczną o długości 335 m. (trzy poziomy, najniższy poziom 15 m.). Pozostałą część zabezpieczono przed zniszczeniem.
Wyruszamy na trasę. Po drodze do klasztoru bernardynów oglądamy kapliczkę św. Jana Nepomucena. W bernardyńskim kościele klasztornym p.w. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny możemy wejść tylko do kruchty. Mijamy pomnikowy kasztanowiec biały (koło szkoły). Opuszczamy Opatów. Maszerujemy asfaltem. Przed nami na niebie gromadzą się ciemne chmury; Pojawiają się mocne podmuchy wiatru. Z oddali dobiegają odgłosy grzmotów. My jednak niewzruszenie kontynuujemy wędrówkę w obranym kierunku. Praktycznie na szosie nie ma żadnego ruchu. Mijamy zbiornik wodny. Krótka przerwa na przystanku. Skręcamy. Podchodzimy na wzniesienie, na którym znajduje się kościół obronny p.w. św. Idziego w Ptkanowie. Pierwotna świątynia została wzniesiona ok. XII w., a obecna została zbudowana na przełomie XIV/XV w. Niewielki kościół otoczony jest murem. Maszerujemy dalej. Przed nami rozpościera się szeroka panorama. Niepokoją jedynie ciemne chmury. Kilka zmian kierunków i jesteśmy na drodze w kierunku Opatowa. Niebo jest stalowe. Pojawiają się błyski i grzmoty. Nie uciekniemy przed burzą, a i schować się nie ma gdzie. Nagle uderza jednocześnie wicher, grad i ulewa. Zanim ubrało się pelerynę, praktycznie było się dość zmoczonym. A i założenie peleryny, tak aby chroniła plecak wymagało współdziałania dwóch osób. Szosa zamieniała się w rzekę. Sunęliśmy przed siebie, zmagając z wiatrem i rzęsistym deszczem. Buty nabierały wody (podobno gore-tex działał: wpuszczał wodę do środka buta, ale potem już nie wypuszczał…). W końcu burza przeszła, stopniowo przestawało padać. Jesteśmy w Opatowie. Mijamy znany nam dworzec autobusowy. Teraz już prosto do schroniska. Gorąca kąpiel, kolacja, omówienie planów na następny dzień i można udać się na zasłużony odpoczynek. Sen przychodzi od razu.

Piątek 31.05.2013 r. Wzdłuż Opatówki, Krzyżtopór, Klimontów, Sandomierz
Wczoraj burzowa prognoza się sprawdziła, a dziś ponoć też ma padać. Jednak poranek jest pogodny: błękitne niebo, białe chmurki. Znaną nam już drogą dochodzimy do Opatówki. Skręcamy w prawo. Mijamy różne kapliczki. Wędrując po Polsce, zaczynamy dostrzegać różnice między poszczególnymi regionami: w Pieninach – popularne są niewielkie kapliczki wmurowane niejako w budynki mieszkalne, na Pogórzu Karpackim często oglądaliśmy duże kaplice otoczone czterema drzewami, w województwie świętokrzyskim (zarówno w okolicach Kielc, jak i Opatowa) – zwykle widzieliśmy proste, murowane pobielone, niezbyt wysokie krzyże. Natomiast w okolicy Opatowa i Sandomierza zaobserwowaliśmy, figury świętych umieszczonych pod daszkami (np. wspomniana wyżej kapliczka św. Jana Nepomucena). Na swojej trasie napotkaliśmy kilka nie typowych kaplic m.in. dzisiaj figurę Chrystusa opartego o amforę. Darek nadaje tempo na asfaltowej drodze. Jednak kontrola trasy na GPS wykrywa, że zaczęliśmy się oddalać od Opatówki i założonej trasy. Opuszczamy więc asfalt. Idziemy błotnistą drogą, meandrują między kałużami. Wokół drogi rosną drzewa i krzewy. Wychodzimy na łąkę. Na zboczu po lewej stronie pojawia się grota z napisem „Solidarność”. Znów pojawia się asfalt. Z kategorii piękne nazwy miejscowości polskich „Nikisiałka Mała”. Naturalnie nazwa ta najbardziej spodobała się Dance Kobylarz. Standardem na tej Wyprawie stały się odpoczynki na przystankach. Tym razem ławeczki nie było, więc siadamy po drugiej strony drogi. Przechodzimy przez Malice Kościelne. We wsi, obok kościoła p.w. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny, znajduje się pomnikowy dąb. Ponownie schodzimy z asfaltu. Podchodzimy w górę interesującym wąwozem lessowym – to przedsmak jutrzejszej atrakcji. Strome zbocza, malownicze korzenie… Z drugiej jednak strony, przy deszczowej pogodzie byłoby ciężko, świadczą o tym – znajdujące się na środku drogi – ślady zapadnięć o kilkadziesiąt centymetrów w dół. Ekipa fotograficzna zostaje z tyłu, zaś na czoło stawki wyszły Danusia i Lucy. Droga po wyjściu z wąwozu prowadzi prosto, a potem skręca w prawo. Miejsce to przypomina górski pejzaż: strome trawiaste zbocze, las, być może skrywający jakiś potok, kolejne wzniesienia. Waldek z Danką próbują odnaleźć ścieżkę. Ostatecznie jednak decydujemy się iść drogą wybraną przez Danusię i Lucy. Przechodzimy przez las, zacienioną wygodną drogą. A za nim widoczna już ruchliwa droga. Zmierzamy do przystanku w Kleczanowie. Udaje się nam zatrzymać busa jadącego do Klimontowa. W tym lokalnym centrum przesiadkowym, przesiadamy się na busa do Ujazdu.
W Ujeździe zwiedzamy ruiny zamku Krzyżtopór (nazwa pochodziła od symboli umieszczonych przy bramie). Od strony znajdującego się przy szosie parkingu, ruiny nie wyglądają specjalnie imponująco. Jednak kiedy wejdzie się na teren zamku, szybko trzeba zmienić zdanie. Widać rozmach z jakim zaplanowano i wybudowano w latach 1621-44 ten obiekt. Wojewoda sandomierski Krzysztof Ossoliński postanowił zbudować siedzibę – na wzór włoski – w typie palazzo in fortezza, czyli rezydencji łączącej wygodę mieszkańców z funkcją obronną. Budowla składała się z pałacu, fortyfikacji oraz ogrodów w stylu włoskim. Była to najwspanialsza rezydencja magnacka w Polsce, a do czasu wybudowania Wersalu – największa w Europie. Stanowiła ona manifestacją potęgi i bogactwa rodu. Budowę realizował włoski architekt Lorenzo Senes. Symbolika budowli nawiązuje do kalendarza: 4 baszty – kwartały, 12 sal balowych – miesiące, 52 pokoje – tygodnie, 365 okien – dni. Podobno jadalnia w wieży miała szklany strop, przez który widać było akwarium z egzotycznymi rybkami. W stajniach były lustra i marmurowe żłoby, a do tego świetna akustyka. Ponoć Krzyżtopór miał podziemne połączenie z Ossolinem. Droga ta miała być wyłożona głowami cukru, aby sanie poruszały się łatwiej i szybciej. Podczas potopu szwedzkiego (1655 r.) pałac został ograbiony przez Szwedów, a w 1770 r. został zniszczony przez wojska rosyjskie w czasie obrony przez zwolenników Konfederacji Barskiej. Obecnie na terenie ruin trwają prace mające na celu z jednej strony zabezpieczenie obiektu, a z drugiej dostosowanie go do potrzeb ruchu turystycznego poprzez zorganizowania ekspozycji oraz ułatwień do poruszania się po terenie. Z aparatami fotograficznymi w dłoniach zwiedzamy zamkowe zakamarki. Na razie z ruin korzystają, oprócz turystów, także pustułki gnieżdżące się w ośmiobocznej baszcie. Budowla bardzo się nam podobała. Cały czas jest piękna pogoda, sprzyjająca zwiedzaniu i fotografowaniu.
Busem wracamy do Klimontowa. Zwiedzamy kościół p.w. św. Józefa. Kolegiata została wybudowana w latach 1643-50 według projektu Lorenzo Senesa, czyli budowniczego zamku Krzyżtopór, w stylu barokowym. Kościół zbudowany został z cegły i kamienia na rzucie wpisanej w wielobok elipsy. Nawa otoczona jest dwoma kondygnacjami galerii. Kopuła zwieńczona jest latarnią. Wieża nakryte są cebulastymi hełmami. Wyposażenie kościoła jest w stylu barokowym i rokokowym. Podchodzimy jeszcze do znajdującego się na wzgórzu klasztornego kościoła p.w. Najświętszej Maryi Panny i św. Jacka. Do niedawna w zabudowaniach klasztornych mieściło się liceum. Później opuszczone obiekty niszczały. Obecnie prowadzony jest remont. Mamy jeszcze sporo czasu do odjazdu busa, a że pora jest obiadowa, to zamierzamy skonsumować coś ciepłego. Pytamy więc miejscowych o możliwość zjedzenia obiadu: jedna Pani mówi, że najbliższy lokal znajduje się w miejscowości odległej o 6 km, kolejni zapytani informują, że w miejscu baru jest teraz sklep, następnie dodają – przy wylotowej w drodze jest hotel, stacja benzynowa i tam można coś zjeść. Okazuje się jednak, iż przy rynku, w jednej z piwnic, znajduje się bezalkoholowa pizzeria. Można jednak spożyć własny napój chmielowy. Konsumujemy pizze różnych rozmiarów. Udajemy się na przystanek. Mamy jeszcze trochę czasu do zaplanowanej godziny odjazdu. Okazuje się, że do Sandomierza kursują jeszcze busy innych firm. Po paru minutach podjeżdża bus. Jedziemy do Sandomierza.
Kwaterujemy się w bursie szkolnej. Pokoje w wyższym standardzie (z łazienką. lodówką i czajnikiem bezprzewodowym) kosztują 42 zł za dobę, a pokoje bez w/w udogodnień – 32 zł. Nie ma jednak możliwości skorzystania z kuchni samoobsługowej. Trochę odpoczywamy i ruszamy zwiedzać Sandomierz. Mijamy pobernardyński barokowy kościół p.w. św. Michała (obecnie jest to kościół seminaryjny). Na starówkę wchodzimy przez gotycką Bramę Opatowską (ok. 1362 r.). Przed wejściem stoi gość, który informuje, iż wejście na górę Bramy jest bezpłatne i nie należy zwracać uwagę na osobę domagającą się wyżej kupna biletu. Wchodzimy do góry. Z tarasu roztacza się widok na zabytkową część Sandomierza oraz Wisłę. Idziemy deptakiem na rynek. Panowie zastanawiają się, czy nie skorzystać z oferty: „Do każdej kawy – babeczka gratis!”. Przed nami kamienica Oleśnickich z podcieniami (z XVIII w.). Przed budynkiem spotkać można osoby w historycznych strojach. Jesteśmy przed ratuszem. Został on zbudowany ok. poł. XIV w. Jednak po przebudowie w II poł. XVI w. uzyskał renesansowy wygląd. Urokliwa jest wysoka, bogato rozczłonkowana trójstrefową attyka. Na rynku i na drodze do katedry spotykamy grupy turystów. Przewodnicy opowiadają im nie tylko o historii miasta, o jego zabytkach, ale również o współczesnej ikonie Sandomierza – filmowym Ojcu Mateuszu. Zwiedzamy bazylikę katedralną p.w. Narodzenia Najświętszej Marii Panny. Gotycki kościół został ufundowany przez Kazimierza Wielkiego (1360 r.), jednak później był wielokrotnie przebudowywany. Fasada katedry ma charakter barokowy. Wystrój kościoła jest w stylu barokowym i rokokowym. Wewnątrz katedry uwagę zwracają freski bizantyjsko-ruskie. Obchodzimy kościół dookoła, usiłując znaleźć dogodne miejsce do zrobienia zdjęcia. Katedra jest otoczona bujną zielenią, a uliczki są wąskie. Podchodzimy na plac przed zamkiem. Spoglądamy na Wisłę, a także na – znajdują się na przeciwległym wzgórzu – kościół św. Jakuba. Warto wspomnieć, że Sandomierz, podobnie jak Rzym i Chełmno, jest położony na siedmiu wzgórzach. Schodzimy na chwilę w dół, by na starówkę wejść przez „Igielne ucho”, czyli furtę dominikańską, wzniesioną wraz z murami i bramami w połowie XIV w. Nieoczekiwanie udaje się nam załapać na zwiedzanie podziemnej trasy turystycznej. Geneza powstania systemu piwnic jest podobna, jak w Opatowie. Sandomierz, jedno z najstarszych polskich miast, rozwijało się dzięki dogodnemu położeniu na przecięciu szlaków handlowych. Miasto było położone na cyplu i nie miało terenów pod zabudowę, dlatego kupcy, w celu składowania towarów, począwszy od XIV w. budowali kilkukondygnacyjne piwnice. Tu również naukowcy z AGH i górnicy z Bytomia zabezpieczyli piwnice i udostępniono trasę o długości 450 m. Zachowane piwnice zabezpieczono przez tzw. wtórne obudowy, a tam gdzie było to możliwe, zachowano pierwotne w wątki obmurowań. Trasa prowadzi przez 34 komory znajdujące się pod rynkiem i ośmioma kamienicami. Schodzimy na 12 m w głąb ziemi. Tajemnicze korytarze mają swoje legendy. Przewodniczka opowiada nam legendę o Halinie Krępiance: „Podczas najazdu z roku 1260 młoda sandomierzanka, Halina, córka kasztelana sandomierskiego Piotra z Krępy herbu Ostoja, straciła wszystkich swoich bliskich, w tym ojca będącego dowódcą garnizonu. Podczas następnego, z roku 1287 straciwszy ponadto męża, postanowiła w porozumieniu z wójtem Witkonem zemścić się na najeźdźcach. W tym celu dostała się do obozu wroga. Tam opowiedziała wodzowi, że została pohańbiona przez mieszkańców. Zaproponowała, że wprowadzi Tatarów tajnymi podziemnymi korytarzami do miasta. Aby ich upewnić, że nie kłamie poprowadziła najpierw niewielki oddział zwiadowców. Następnie ruszyli za nią spokojnie już wszyscy Tatarzy. Halina długo prowadzała ich w kółko ciemnymi lochami, gdy w tym czasie wtajemniczeni w podstęp mieszkańcy Sandomierza zasypali wejście do korytarzy ciężkimi głazami. Zginęli wszyscy Tatarzy, a wraz z nimi także bohaterska dziewczyna.”. Korytarze ozdobione są sgraffito m.in. wizerunek bohaterki legendy. Na jednej ze ścian możemy przeczytać opis Sandomierza sporządzony przez Stanisława Sarnickiego w 1585 roku: "Miejscowość ta jest nadzwyczajnie piękna i przyjemna. Są tam uprawiane winnice. Wszędzie rozciągają się sady, tak iż sądziłbyś, że zewsząd lasy otaczają miasto. Znajduje się tam wielka ilość najwyborniejszych owoców. Dlatego też Kazimierz Wielki i inni królowie przybywali do Sandomierza, aby zażyć powietrza i uciechy. Powaby miejsca zwiększa ogłada obywateli, a także inne przyjemności. Znajdziesz tam bowiem znakomitych medyków, muzyków, różne gatunki napojów, wesołe duchowieństwo, niewiarygodną obfitość ryb, miodu, łososi, dziczyzny, zboża oraz innych specjałów".
Zadowoleni z bardzo udanego dnia, pod względem realizacji programu, a także ilości i jakości atrakcji krajoznawczych oraz pogody, wracamy do bursy. A tam miło spędzamy czas przy stole.

Sobota 01.06.2013 r. Koprzywnica, Wąwóz Królowej Jadwigi, Sandomierz muzealny, Góry Pieprzowe
Zamówionym busem jedziemy do Koprzywnicy, w której znajduje się pocysterski zespół klasztorny ufundowany w XII w., składający się z kościoła p.w. św. Floriana oraz zabudowań klasztornych. Niestety kropi deszcz. Obiekty zwiedzamy z miejscowym przewodnikiem panem Janem Burkiem. Zespół był wielokrotnie przebudowywany, tak więc odnaleźć można w nim nie tylko elementy stylu romańskiego, ale także gotyckiego oraz barokowego. Wyposażenie wnętrza jest w stylu barokowym. W stylu wykonano oraz obraz znakomitego malarza Bartłomieja Strobla przedstawiający Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny. U dołu obrazu namalowane zostały klęczące postaci św. Bernarda – założyciela cystersów i św. Floriana – patrona parafii. Strobel uwiecznił na tym obrazie współczesne jemu postacie min. króla Władysława IV Wazę. W górnej części ołtarze znajduje się wizerunek Boga Ojca. Według opinii pana Jana postać ta mogła być wzorowana na gdańskim astronomie Janie Heweliuszu. Bardzo interesująco prezentują się stalle ozdobione malowidłami. Zwracamy uwagę na niskie jakby ławeczki z głowami ni to lwa, ni to psa. Przewodnik wyjaśnia, że prawdopodobnie służyły one jako stopnie do stalli. Według innej hipotezy mogły one stanowić podstawę do trumien. Kierujemy wzrok ku górze na ozdobne, ale też bardzo istotne z punktu widzenia konstrukcji obiektu, wsporniki Niesamowity jest też nagrobek rodu Niedrzwieckich. Nietypowy jest kształt, przypominający ponoć nagrobki Etrusków. Oryginalne jest też przedstawienie postaci z nienaturalnie ułożonymi nogami. W ten sposób symbolicznie przedstawiono osoby, które zmarły nie mając męskiego potomka. Podziwiamy gotyckie polichromie z pocz. XV w. Zaglądamy jeszcze do kapitularza, w którym urządzono lapidarium. Pomieszczenie to ma bardzo dobrą akustykę. Iwa, jako jedyna, decyduje się wejść po stromych schodach do cel mnichów. Przewodnik mógłby dalej snuć swą opowieść. My jednak musimy już wracać do busa, aby kontynuować założony na dziś plan zwiedzania.
Wracamy do Sandomierza. Bus zatrzymuje się na parkingu przy przystani. Można stąd wybrać łabądkiem na romantyczny rejs po Wiśle. Rozpadało się. Zakładamy peleryny. Udajemy się do Wąwozu Królowej Jadwigi – najpiękniejszego spośród lessowych wąwozów sandomierskich. Wąwóz jest głęboki, jego ściany dochodzą do 10 m. wysokości. Zwalniamy kroki. Podziwiamy plątaninę korzeni. Obserwujemy też ptaki. Jest pięknie, a byłoby wspaniale, gdyby przestało padać… Aparaty fotograficzne w akcji. Jesteśmy zachwyceni. Dla mnie to hicior tej Wyprawy. Wąwóz ma długość ok. 500 m. i kończy się przy kościele św. Pawła (XV w. – XVII w.). Przy kościele znajdują się pomnikowe drzewa dąb i jesion wyniosły. Kierujemy się teraz do wchodzącego w skład zespołu klasztornego oo. dominikanów późnoromańskiego kościoła św. Jakuba Apostoła (XIII w.). Przed wejściem do kościoła rośnie pomnikowa lipa. Na drzewie umieszczono kapliczkę.
Do zamku, w którym obecnie mieści się Muzeum Okręgowe, docieramy przed jego otwarciem. Wolny czas poświęcamy na celebrację Dnia Dziecka. W końcu dzieckiem jest się przez całe życie… W Muzeum znajdują się następujące ekspozycje: dawna wieś sandomierska, Jarosław Iwaszkiewicz, dzieje zamku sandomierskiego, ziemia sandomierska w pradziejach i wczesnym średniowieczu, lapidarium, krzemień pasiasty w biżuterii i małych formach złotniczych, kuchnia królewska, malarstwo polskie. Zwiedzamy również wystawę czasowa poświęconą Huculszczyźnie, a także interaktywna ekspozycję tłumacząca różne zjawiska np. optyczne. Ogólnie ekspozycja jest dość skromna. Natomiast sam zamek sandomierski powstał jako drewniana warownia już w XI w. W XIV wieku z fundacji króla Kazimierza Wielkiego wzniesiono w tym miejscu murowaną gotycką budowlę z wieżą obronną i murem zamkowym. W XVI wieku z inicjatywy króla Zygmunta I Starego rozpoczęto przebudowę gotyckiego zamku w renesansową rezydencję. Prace prowadził architekt Benedykt zwany Sandomierzaninem. Za panowania króla Jana Kazimierza w 1656 r., w czasie „potopu” zamek został wysadzony w powietrze przez wycofujące się wojska szwedzkie. „Nie chcieli oni bowiem dopuścić, aby zgromadzone zapasy prochu wpadły w ręce Polaków. Szwedzi przygotowali bardzo długi lont, który poprowadzili aż za Wisłę. Lont został podpalony, gdy Szwedzi opuścili zamek. Po kilku godzinach nastąpił wybuch, w wyniku którego zginęło mnóstwo polskich żołnierzy. Uratował się tylko rycerz Bobola, który silnym podmuchem został przerzucony na drugą stronę Wisły. Aż trudno uwierzyć, że czasie tak nietypowej podróży nic mu się nie stało”. Zniszczeniu uległy skrzydła wschodnie i południowe. Najmniej ucierpiało, niedokończone, skrzydło zachodnie. Na polecenie króla Jana III Sobieskiego zostało ono przebudowane w wolno stojący budynek typu pałacowego, który w zasadniczym zrębie przetrwał do dnia dzisiejszego. Od tego czasu zamek stał się budynkiem użyteczności publicznej: urzędem, sądem, więzieniem, a w końcu muzeum. Idziemy teraz do Muzeum Diecezjalnego, mieszczącego się w gotyckim budynku mieszkalnym zwanym Domem Długosza. Dom został wzniesiony w 1476 r. z fundacji ks. Jana Długosza, wybitnego historyka, zarazem kanonika sandomierskiego. Jest to jeden z najlepiej zachowanych gotyckich domów mieszkalnych. W Muzeum Diecezjalnym możemy zobaczyć: zabytkowe monstrancje, bogatą kolekcje szat liturgicznych, rzeźby i obrazy sakralne, portrety trumienne, starodruki, różnego rodzaju pamiątki (jak np. fajkę powstańca styczniowego zesłanego na Syberię). Idziemy jeszcze do ratusza, aby zwiedzić mieszczący się w nim oddział Muzeum Okręgowego. Mieści się tutaj bardzo skromna ekspozycja składająca się z fotografii Sandomierza, obrazów oraz mebli.
Opuszczamy Sandomierz i udajemy się w kierunku Gór Pieprzowych. Wędrujemy najpierw ulicą wśród domków, potem schodzimy na wątłą ścieżynę i wbijamy się w jakieś chaszcze. Jesteśmy w jakimś jarze. A jakiś facet ścina właśnie drzewo… Wyłazimy stamtąd na powierzchnię. Docieramy do osiedla domków. Co chwila napotykamy drogowskazy kierujące w stronę Gór Pieprzowych, czyli najstarszych gór w Polsce. Powstały one ok. 500 mln lat temu.. Góry Pieprzowe są niewielkie – rozciągają się na około trzykilometrowym odcinku krawędzi Wyżyny Sandomierskiej pomiędzy wsiami Kamień Nowy i Kamień Plebański. Odpoczywamy na przystanku. Wchodzimy do wąwozu, którym poprowadzony jest czerwony szlak. Wysokość bezwzględna Gór Pieprzowych to zaledwie 199 m. n.p.m., natomiast różnica wysokości między płaskim i podmokłym korytem Wisły, a krawędzią pasma wynosi 40-60 m. W wyniku erozji łupków powstają głębokie i wąskie jary. Takim właśnie jarem schodzimy do doliny Wisły. W konsekwencji procesu wietrzenia, łupki rozpadają się, a zwietrzelina kolorem i kształtem przypomina ziarna pieprzu, stąd nazwa gór. Wokół na pojawiają krzewy dzikich róż. Góry Pieprzowe są największym skupiskiem, pod względem liczby, naturalnie występujących gatunków róż dziko rosnących w Polsce. Spośród 25 gatunków rosnących w Polsce, 12 spotyka się w Pieprzówkach. Dochodzimy do starorzecza Wisły. No i teraz zaczyna się jazda! Błotnista ścieżka wije się wśród wysokich traw, ciernistych krzewów i niskich drzew. To piękny teren, lecz w tych warunkach pogodowych, wędrówka. Daro toruje drogę. Niekiedy idziemy wzdłuż starorzeczy, by po chwili znów stromo podchodzić na skarpę. Niestety nie obywa się bez strat. Dwie osoby zaliczają wywrotkę. Jedna z nich zniosła to dzielnie, drugiej wyrwało się cos ze słów powszechnie uznawanych za obelżywe. Jest więc propozycja, żeby zmienić nazwą pasma na Góry Pieprzone. Od czasu do czasu pojawiają się wychodnie zwietrzałych łupków kambryjskich. W końcu docieramy do wału przeciwpowodziowego. No i kierujemy się w stronę miasto. Na sandomierską starówkę tym razem wchodzimy po schodach. Jeszcze raz przechodzimy koło Domu Długosza, przez Rynek, Mały Rynek i Bramę Opatowską. Obiad konsumujemy w jadłodajni przy kościele św. Michała. Udajemy się do bursy.
Z Danusią i Iwoną wychodzimy jeszcze na miasto. Iwona odnajduje w katedrze nie typowe wizerunki św. Nepomucena. My z Danusią mamy okazję dokładnie obejrzeć katedrę, a także zwiedzić kościół św. Jakuba i przejść się Wąwozem Świętojakubskim. Oczywiście w deszczu…
No i ostatnie spotkanie przy stole.

Niedziela 02.06.2013 r.
Całą siódemką jedziemy pociągiem TLK z Sandomierza do Warszawy. Tam się rozdzielamy: Waldek, Iwa, Danka i Daro zwiedzają Warszawę, Lucy wraca do Gdyni samochodem, a my z Danusią kontynuujemy podroż kolejnym pociągiem TLK. Nasza dwójka punktualnie dociera Trójmiasta.
Wymieniona wyżej czwórka wybrała się do Muzeum Wojska Polskiego, jedynego takiego muzeum w kraju, w którym można się zapoznać z historią Wojska Polskiego od X wieku do czasów współczesnych. Obejrzeli tam bogatą kolekcję militariów, zbiorów ikonograficznych i fotograficznych. Iwona i Daro zajrzeli też do sąsiedniego Muzeum Narodowego. Następnie całą ekipą udali na ciepły posiłek. Iwona jeszcze wjechała windą na 30 piętro Pałacu Kultury i Nauki. A ponieważ była piękna, słoneczna pogoda, więc i widoki były doskonałe. Było widać daleko i wyraźnie, co było istotne gdyż wokół Pałacu znajduje się mnóstwo nowych, szklanych wieżowców. Jeszcze tylko dojście do stacji. I to już był koniec naszej przygody i kolejnej, pełnej pozytywnych wrażeń, „Wędrówki z Gandalfem".

Adam Bastian
(opis zwiedzania Warszawy na podstawie informacji od Lucy, Danki oraz Iwony)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Turystyka piesza Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
deoxBlue v1.0 // Theme created by Sopel stylerbb.net & programosy.pl

Regulamin